| | | ŚWIT Kiedy
z lepkiej, brudnej nocy nowy miejski dzień wyrasta wredny, jak na dupie parch Na
południu, za Dunajcem, jak Rosjanek złote zęby błyszczy grzebień Tatr. W
dole chowa się Przehyba, trochę jakby się wstydziła taniej spinki co w jej
włosach tkwi A nad miastem wisi nisko ciężki oddech murów miasta z ciężkiej,
szarej mgły. Schorowana,
stara baszta, nie ma siły się pochylić po łyk pomyj, które ma u stóp, Samochody
jak w amoku, z sadystyczna przyjemnością masakruja rynku bruk Emerytka
pośród bloków, z kundlem jak świat chyba starym z zakupami niesie kosz, Pod
kasztanem czterech żuli, jeszcze albo już pijanych od przechodniów żebrze grosz.
|